czwartek, 15 kwietnia 2021

Kreacja człowieka - Gdy się budzimy.



Budzisz się samotnie – świadomość utkwiona w porannej ciszy, gdzie padają myśli, których nikt nie usłyszy. Odosobniona postać, której nikt nie widzi za zamkniętymi drzwiami, leżąca na łóżku w akompaniamencie smutku. Z żałosną miną, twarzą bladą, oczyma szarymi i westchnieniem głębokim nieprzespanej nocy zaszywasz się pod kołdrą.

Otulony bliskim ci materiałem – tym, co za dziecka tulił za mamę i słuchał uważnie modlitwy do Pana. Tym, co łzy wycierał podczas nocnego szlochania. Zawsze bliski, choć milczący. Dobry przyjaciel z bawełny w materiale co nigdy nie mówił ci, jaki jesteś słaby. Nigdy nie poniżał, nie kazał pić, a tym bardziej kogokolwiek bić. Pacyfista, wszystko przyjmował na siebie i przytulał, nawet gdy rozdzierałeś go w gniewie. Nigdy nie jęknął, bo bardzo kochał ciebie.

Patrzysz przez okno zamknięte – tam obraz rzeczywistości szklany, odpychający niepodobny do tego, który w domu jest znany. Wszystko tam brudne, szare i szpetne, jakby ktoś zapomniał w mroku zapalić świeczkę. Na szczęście są tacy, którym się podoba bycie zjawą, którą straszy się dzieci, by nie otwierały szuflady z kawą. To jak obraz na ścianie, co dodaje refleksji, a ta skutecznie przypomina o depresji.

Tak zaczyna się każdy poranek – czujesz spojrzenia na sobie, ale nie te lustrzane, tylko te w rogach poukrywane. To jak kamerzyści, tylko zamiast kręcić film, śmiać się z Ciebie przyszli. Tak przykro, że nie masz już bliskich, bo tak to nie musiałbyś rozmawiać z tymi, którzy do twojej głowy przyszli. Zdajesz się być jakiś mętny, jakby coś zdechło z bólu i rozpaczy, chyba nie trzeba było kraść pieniędzy z tacy. Jaki ksiądz Ci to teraz wybaczy? Bez Boga jak bez ręki, nie da się podnieść jabłka, ale jeśli zawołasz żonę Tadka...

Widzę w Tobie człowieka, który ciągle przed czymś ucieka i tak jak wędrowiec, udaje pustelnika, tak każdy w swojej mniszej celi się zamyka. By zatopić się w rozpaczy, poczuć brak miłości ciepła i marząc, lecz nie dotknąć kobiecego piękna. Każdy w sobie coś dziś dusi, każdy dałby się pokusić, chodź to boska jest kreacja przy śniadaniu tylko, elegancja.

Pamiętam

 Pamiętam jesień

Co sypała złotymi piórami,
I skrzyła się między nimi iskrami.
Co jaśniała błękitem i szarością,
I oblewała noc gwiezdną czystością.

Oni we dwoje otoczeni parami,
Spacerują zielonymi tunelami,
Wsłuchani w wiatr,
Co wygrywa na łodygach nuty,
Co śpiewa na liściach arie,
Zapatrzeni w siebie,
Jakby w tanecznym akcie,
Ktoś zrobił zdjęcie,
Patrząc przez cztery palce,
Kto inny zaklął
Zazdrosnym palcem,
Wyglądali tak pięknie,
I gdy zbliżyli swe wargi,
Wiatr mak posiał,
Zastygli jak w bajce.

Pamiętam zimę
Co prószyła bielą nieba,
I czyściła ludzkie sumienia.
Co mroziła barwy kolorów,
I czyniła z ludzi smutnych aniołów.

Pamiętam ten dzień porzucenia,
Tę twardą porównywalną do kamienia,
Tę suchą i głuchą na pragnienia,
Tę pełną łez i krzyków rozżalenia,
Tę na której się rodzi i w której się umiera,
Ta oschła pełna goryczy,
Cmentarna gleba.

Pamiętam też wiosnę
Nie, wiosny nie pamiętam,
Bo przed wiosną ostatni raz,
odwiedziłem cmentarz.


Zewnętrzna wartość

 Gruby strop choć słychać stukanie, drżenie rur i w ścianach pohukiwanie 

Za oschłym metalem, wybrakowanym z kolorów emocji słyszalny jest śmiech  

Chichot istot obcych, co żerują pod drzwiami co karmią się życia barwami. 

Co odziani są drogimi łachmanami za które płacąc chętnie cyrografami 

Bezwartościowymi dla nich wspomnieniami czy wyższymi uczuciami 

Ich twarze są blade wypłowiałe z kolorytu, jakby byli na skraju agonii i bytu. 

A oczy czarne, zaślepione przez pragnienia, które ciągną ich dłonie do moralnego portfela. 

By uchronić się przed tym co ryje pod drzwi, by zaprzeć się tego co stuka między rurami.

Zamknięty pomiędzy swoimi emocjami, pomiędzy  problemami, pomiędzy wspomnieniami 

Zamknięty w swojej własnej duszy niczym ptak w klatce walczę z chaosem 

I tak pękają tynki, kraty się wyginają, a ja wołam z nadzieją, że jeszcze wytrzymają! 

Walczę sam ze sobą, by krwi nie rozlać na kartkę, by nie ulec pokusie, by nie zmarnieć 

Wyobraźnią walczę z samotnością, egzystując w nierealnym świecie 

Chwilą, wypieram wspomnienia, grając w tym całym kabarecie 

Sztuką, wzbudzam emocje, ale tylko te pożądane, te specjalnie wyselekcjonowane 

Próbuje stłumić to wszystko całą swoją brutalną siłą lecz one tak łatwo nie przeminą... 

Znów walą do drzwi czołgając się pijani 
Znów biją po oknach zupełnie naćpani 
Znów brzęczą kraty, znów drżą ściany 
Znów jakieś dziecko zostanie bez taty. 


Mam już dojść tej nowoczesnej hałastry, co sumienie ma milczące, a czyny głośne. 

Nabijam broń prochem jak do armaty, nie będę czekał aż rozerwą mnie na szmaty 

Moje emocje i wspomnienia, główny budulec mojego schronienia 

Skażone fałszem i grą aktorską ściany, są częścią domu z papierowej skały. 

Wyjdę i zabiję ile zdołam nim pochłoną mą duszę, demony – te małe i te duże 

Twierdzą będzie mi słowo, a wspomnieniem, każdy próg, emocje zastąpią kulę ale... 

Dotarli już tu. 

Wygryźli się w duszę, rozrzucili krzesła. 

Nalali do kieliszków wódkę 

Rozsypali kreski bieli 

Rozłożyła uda 

i powiesić mnie zapomnieli 

Chociaż tak naprawdę odcięli 

Moją głowę od tułowia sznurem 

Zwanym ludzkim pragnieniem zostania życia królem.